"People are unknowable... and... you can never really know what goes on inside someone else's heart."

from "Broadchurch"


31/12/2013

coś się kończy, coś się zaczyna

Koniec roku; zwyczajowy czas podsumowań.
Nie mam siły teraz o tym myśleć. Dziś znów był trudniejszy dzień, taki, w którym natężenie lęku w pewnym momencie uniemożliwia robienie czegokolwiek. Miałam zamiar wybrać się w okolice stadionu, obejrzeć fajerwerki, ale nie dam rady. Na samą myśl o wyjściu z domu mam ochotę ponownie wpełznąć pod kołdrę (a i tak przespałam już większość popołudnia). Nie mam nawet ochoty na oglądanie fajerwerków przez okno; dziwne to, bo zwykle je uwielbiam. Sąsiedzi już teraz testują swoje zapasy, choć jeszcze ponad kwadrans do północy; co chwila słyszę przytłumione wybuchy z różnych stron.

Ciocia pojechała do znajomych, Kuba z Julką siedzą w swoim pokoju, taty nie ma, mama też gdzieś poszła albo śpi: cały dom jest dziwnie cichy, nawet bardziej niż zwykle. Trochę smutno. Zamierzałam zadzwonić do paru osób, złożyć życzenia noworoczne, ale to też chwilowo przekracza moje możliwości. Próbuję sobie wyobrazić, jakie byłoby moje życie bez tych bezsensownych, coraz bardziej wszechobecnych lęków, ale nie potrafię. Kim bym była, gdybym się nie bała? Co bym robiła?

Nie ma co pytać. Dobrze, że mimo wszystko mam sporą rodzinę i nawet garść znajomych, od których się jeszcze nie odcięłam. Często nawet z nimi trudno mi być, ale bez nich byłoby już całkiem źle.



Dla tych, którzy chcieliby coś sobie na nowy rok postanowić, polecam teksty mojego dawnego nauczyciela ze studiów:
http://piotrszymczak.info/zamiast-robic-postanowienia-wyznacz-sobie-cele/
http://piotrszymczak.info/jak-wyznaczac-sobie-cele-i-robic-postanowienia-wersja-pro/
Bardzo sensowny gość.

25/12/2013

...

Smutno.

Straszno.

Pusto.

Ot, święta.

22/12/2013

niedziela

Powiedziałam mamie parę słów na temat tego jak się czuję. Miałam potem trochę zamęt w głowie, trochę lęku i napięcia zeszło, ale za to zrobiłam się mocno przygnębiona. Jak zawsze, kiedy powiem coś, co nie podoba się mamie; zaraz mam wątpliwości, bo może przesadzam, może ona ma rację, na pewno robię jej przykrość... dość. Nie mogę tak robić, nie mogę zawsze przejmować się wszystkimi dookoła z zupełnym pominięciem siebie. Robiłam tak przez lata i o mało się nie wykończyłam.
Tak czy inaczej, nie było mi wesoło, ale poszłam na Mszę św., po której mieliśmy jeszcze czuwanie z modlitwą o uzdrowienie. Gdzieś w trakcie tej ostatniej poczułam, że moje przygnębienie opada, i dalej już bez trudu śpiewałam radosne pieśni. Chyba znów będę miała zakwasy od oddychania ;)
Mama chodzi i się dąsa, ale chwilowo mnie to nie obchodzi. Jezu Chryste, co ja bym bez Ciebie zrobiła...

21/12/2013

sobota

Dziś rano, po raz pierwszy od 19 lat, zaśpiewałam coś od ambony. Co prawda w duecie z tatą, nie solo, ale i tak dla mnie to duże przeżycie. Gardło miałam tak zaciśnięte ze strachu, że pewnie nie brzmiało to najlepiej, ale to nieważne. Ważne, że się odważyłam. A ręce mi dosłownie drętwiały ze strachu, czułam mrówki w dłoniach i dobrze, że była tam ta ambona, bo przynajmniej było gdzie położyć nuty. Bez niej niewykluczone, że wypadłyby mi z rąk.
Dalszy ciąg przypominał weekendy sprzed remontu: przespałam większość dnia, głównie po to, żeby uniknąć mamy i jej listy prac do wykonania. W przerwach umyłam swoje okno, przetarłam regał na dole i wspólnie z tatą  przyniosłam cioci meble i skrzynki z rzeczami, żeby już się mogła w spokoju rozpakowywać. Teraz siedzę w swoim pokoju, przed komputerem, i rozważam za i przeciw pójścia na dół do kuchni. Plus: mogłabym sobie zrobić kolację. Minus: jest tam mama, która nawet swoim milczeniem potrafi komunikować światu, że ona kolejny dzień ciężko przepracowała, a my okropni nawet odrobinę nie chcemy pomóc. Na samą myśl tracę apetyt.

20/12/2013

spokój

Remont oficjalnie zakończony. Zostało jeszcze mnóstwo sprzątania i przenoszenie rzeczy z powrotem, ale zdążyłam już z grubsza ogarnąć swój pokój i przynieść tu łóżko, część ubrań i komputer. Mama wybyła na jakieś swoje spotkanie opłatkowe, więc nikt nic ode mnie nie chce, mam ciszę i spokój. Nareszcie.

18/12/2013

kolejny dzień

Dziś już myślałam, że koniec mojej aktywnej passy. Rano wpuściłam ekipę remontową, po czym ewakuowałam się na górę i siedziałam pół dnia pod kołdrą. Miałam całą listę spraw do załatwienia, a bałam się nawet zejść na dół, do kuchni, zrobić sobie śniadanie. Po paru godzinach stwierdziłam, że nie będę patrzeć na całą moją przerażająco długą listę rzeczy do zrobienia, ale wybiorę z nich jedną i spróbuję zrobić przynajmniej to. O dziwo, udało się. Zadzwoniłam do mojej pani doktor i umówiłam się na spotkanie. Ta jedna rzecz podniosła mnie na duchu na tyle, że poszłam po to śniadanie i nawet całe je zjadłam. Potem znów się trochę pobałam, ale znów udało mi się ruszyć - umyć się i pojechać po zamówione kinkiety i żyrandol, a potem jeszcze po mamę. Samotne podróże samochodem są zaskakująco dobrym miejscem na rozśpiewkę, sama siebie w miarę dobrze słyszę, a przed cudzymi uszami chroni mnie hałas silników na zewnątrz. Rozśpiewałam się, przećwiczyłam Rorate caeli i Credo, czysta przyjemność. Wieczorem byłam jeszcze na próbie chóru, tam już było trochę zgrzytów, ale ogólnie pozytywnie. Kończę dzień trochę zmęczona, ale w całkiem niezłym nastroju. Jest dobrze, zwłaszcza w porównaniu z tym, jak paskudnie czułam się rano.
Jutro znów rzeczy do załatwienia. I terapia. I Rorate caeli do wyćwiczenia - w sobotę rano będę je śpiewać z tatą na roratach. Może się uda.

rzeczy obecne, rzeczy przyszłe

Dzieje się. Dzień po dniu wychodzę z domu, spotykam ludzi, podejmuję decyzje, robię rzeczy. Terapia. Przyjaciele. Kurs muzyki. Chór. Rekolekcje. Remont. Zakupy budowlane. Telefony. Tysiąc rzeczy, mnóstwo ludzi, nic nie poczeka, trzeba wstać i zrobić. Więc wstaję i robię. I tylko męczy mnie to coraz bardziej. Coraz częściej myślę: "tego już nie zrobię, nie dam rady". Ale jakoś się udaje. Na razie.
Coraz częściej przychodzą dni, kiedy myślę, że nie miałabym nic przeciwko temu, żeby zabrać się z tego świata. Wciąż uważam, że nie do mnie należy decyzja, jak długo ma trwać moje życie; po prostu, gdyby Bóg zdecydował się zabrać mnie stąd właśnie teraz, wcale bym się nie zmartwiła. Ba, wręcz bym się ucieszyła. Tak sobie coraz częściej myślę. Ten świat ma w sobie dużo pięknych rzeczy: muzykę, dobrych ludzi, zachody słońca... ale ten następny będzie piękniejszy. I tam już nie będę się bać, nie będę samotna.
Chociaż to też nie jest pewne. Skoro żyję byle jak tutaj, moja wieczność też może być byle jaka. Samotna i z daleka od Boga. To by była ostateczna porażka.

11/12/2013

mała przeprowadzka

Moje łóżko właśnie powędrowało do pokoju mamy.

Miałam nadzieję, że uda mi się przekonać brata, żebym spała u niego w pokoju, ale wpadł w histerię. Twierdzi, że już i tak ma za mało miejsca (nieważne, że nawet ze wszystkimi kwiatkami z domu wciąż ma dwa razy więcej wolnej przestrzeni niż gdziekolwiek indziej). Machnęłam ręką na dalsza dyskusję, bo już sama nie wiem, z kim trudniej wytrzymać: z mamą, która nie zauważa, że jej dzieci są już dorosłe, czy z bratem, kiedy akurat coś mu nie pasuje. A jeszcze w ten weekend mam mój kurs, czyli będę miała towarzystwo mamy 24h/dobę.


...ratunku.

10/12/2013

rozmawianie

Trudno mi rozmawiać. Znów mam obezwładniające poczucie, że powinnam wszystko wiedzieć z wyprzedzeniem, wszystko mieć już przemyślane, wszystko ogarnięte; że nie wolno mi się pomylić, ani nawet zmienić zdania. Inaczej mój rozmówca zacznie mną gardzić, a ja będę przytłoczona wstydem, że jestem takim wybrakowanym człowiekiem.
Kiedy to napisałam, nawet ja dostrzegłam (przez chwilę), że to fałszywy obraz rzeczywistości. Ale uczucia są bardzo silne, a rozum, zamiast bronić rozsądnego i obiektywnego spojrzenia na świat, przejmuje stanowisko uczuć i dodatkowo mnie pogrąża. W końcu mam poważniejsze powody, żeby się wstydzić: rosnącą abnegację, totalne lenistwo, przesypianie całych dni, brak pracy, przerośnięte ambicje w stosunku do chóru. A jeszcze lepiej byłoby przestać się wstydzić, a zamiast tego zacząć coś zmieniać...

07/12/2013

I hate Saturdays.

O Boże, znów weekend.

Proszę, niech już będzie poniedziałek... A najlepiej styczeń, żeby już było po świętach. Najgorszy czas w roku.

04/12/2013

instrukcja

Chciałabym, żeby istniała jakaś instrukcja obsługi mojego mózgu. Jakiś sensowny opis i wytłumaczenie tego, co się dzieje. Dlaczego czasem boję się czegoś do tego stopnia, że nie jestem w stanie myśleć, a kiedy indziej po prostu robię to coś, może z trudem, ale bez większego lęku. Dlaczego raz spotkanie z przyjacielem daje mi mnóstwo energii i radości, a kiedy indziej wracam po takim spotkaniu okropnie smutna i bez sił. Jak to działa?

Muszę to odkryć, rozpracować, bo inaczej nie znajdę skutecznego sposobu radzenia sobie z tymi gorszymi dniami.

Dziś jest mi bardzo smutno. I kompletnie tego nie rozumiem, bo na logikę powinno być dokładnie odwrotnie. Ot, łamigłówka. Teraz już przynajmniej jestem w miarę na chodzie, wcześniej spędziłam dwie godziny pod kołdrą i pewnie nadal bym pod nią siedziała, gdyby mnie tata nie wyciągnął na próbę. Gdzie zresztą znów się wygłupiłam, ale to nieważne. Czasem powinnam ugryźć się w język. Znów chcę za dużo i robię się męcząca dla innych.

:(

03/12/2013

confused...

confused
scared
sad
short attention span
fail to do even the little that is expected of me
what is right? what is mine? what should i do?
is it possible to get better once for all? is it possible to get better enough to move somewhere else, to earn a living, to live a normal life? to finish my education and get my master's degree?
a family?
a convent?
a job?
hobbies?
friends??

...
an asylum?
homelessness?

01/12/2013

remont

Moja mama zdecydowała się na remont. Start: jutro. Planowany czas trwania: dwa tygodnie. W praktyce oznacza to tyle, że od wczoraj próbujemy zmieścić wszystkie swoje rzeczy na połowie wcześniej zajmowanej przestrzeni. Piętro, na którym mieszkamy ciocia i ja też będzie odnawiane, tylko w drugiej kolejności. Nie mam pojęcia, gdzie zmieszczę moje książki, o łóżku i biurku już nie wspominając. Kiedy ekipa weźmie się za nasze piętro, będę musiała przenieść się do mamy. Nie wyobrażam sobie tego; albo się zagryziemy, albo ja się totalnie rozpadnę. Mam jeszcze parę dni, może uda mi się wymyślić jakieś inne rozwiązanie.