Dziś - a właściwie wczoraj - był niebieski dzień. Taki dzień, który zaczyna się dobrze, do pewnego momentu idzie właściwym rytmem, po czym nagle jakiś drobiazg powoduje katastrofę. No dobrze, może nie katastrofę, ale co najmniej niewielkie trzęsienie ziemi. Na tyle nieszkodliwe, że nie przychodzi po nim czarna rozpacz, tylko reszta dnia jest niebieska. Postawiona na głowie.
Może do rana mi przejdzie.
Musi. O 12 zaczynają się zajęcia, a wcześniej muszę jeszcze przekonać dziekana, że jest rzeczą absolutnie niezbędną stworzenie dodatkowej grupy z pewnego przedmiotu (oczywiście w odpowiadającym mi terminie).
Najpilniejsze zadanie: przetrwać najbliższe trzy tygodnie. Wywalczyć sobie plan, napisać i oddać pierwszy rozdział magisterki, pozaliczać poprawki i sama już nawet nie wiem, co jeszcze. Potem będzie czas na fotografowanie i na puzzle. Może do tego czasu zrobi się cieplej i znów zakwitną mi bratki. Podczas ostatniego cieplejszego okresu, jakieś 2 tygodnie temu, znalazłam aż 5 kwitnących, ale nowe 10-cio stopniowe mrozy przypomniały im, że trwa zima i nie należy się jeszcze wychylać. Szkoda.
2 comments:
Będzie dobrze :) Ja się po każdym kryzysie/katastrofie przekonuję, że z każdego doła można się wygrzebać... Niby banał, ale już kilka razy tego doświadczyłam, więc to dowód na to, że to działa :)
Tak, prawdopodobnie tak jest
Post a Comment